Kiedy człowiek zostaje sam na sam z czeredą zwierząt, to zaczyna rewidować niektóre, pozornie niepodważalne fakty. Dzisiaj lustrujmy Irgę.

Joszko

Joszko pozwolił. Pozwolił użyć łamów swego bloga na słowa o Irdze. Po początkowych nieufnościach i „ustawianiu” nowego domownika, nastała normalność. Prawdopodobnie było więcej naszego panikowania, niż faktycznego ryzyka, że duży zrobi coś małej. Teraz tylko jedzą oddzielnie.

 

Irga

Niby niecałe cztery kilogramy psa, co potwierdza umiejętność przeciskania się przez sześćdziesięściosześciomilimetrowe szczeliny w ogrodzeniu. Czary, bo przecież czaszka wydaje się szersza. Ja się nie mieszczę, więc kiedy odważna już tak wielce suczka wymyka się na ulicę, ja zapycham dookoła domu. Zdarzyło się raz – OK, zdarzyło drugi – niepokojąca prawidłowość, trzeci raz – koniec, ostatni raz wyszła bez smyczy. Wydawałoby się proste i skuteczne rozwiązanie. Mądrość.

Uhm, wróćmy do rewizji faktów. Niecałe cztery kilogramy zwierza, ale sądząc po tym, jak toto bryka, kręci się, popierdziela i co potrafi uciągnąć, minimum dwa kilogramy to skondensowana energia. Koncentrat. Mogłaby turystów nad Morskie Oko wozić.
Łatwo, no, dość łatwo, no, może niezbyt trudno mi było zaakceptować przebieganie mi po twarzy w czasie próby złapania kwadransa drzemki. Do momentu, gdy była izolowana od Joszka pod naszą nieobecność, to wszystko ciągnęła na posłanie. Teraz, gdy ma pełną swobodę, to wszystko wyciąga i roznosi po domu. Elementy posłania także. Radziłem sobie z odkładaniem po raz siódmy kocyka na miejsce. Na kilka minut. Odkurzanie z łóżka resztek szyszek przyniesionych z tarasu to też drobiazg. Zbieranie kawałków mchu, który zerwała z … nie wiem skąd. Gdzie u nas rośnie mech? Korzonki? Aaa, donica na tarasie, trzeba uzupełnić ziemię i zabezpieczyć kwiatek.

20180722_102900

Szelki

Wszystko to jednak nic, bo przyszło mi zweryfikować świetną metodę na zapobieżenie wychodzeniu pieska na ulicę. Chciałem założyć szelki. Banał. Tu noga, tam noga, tu noga… Kolejna? Myślicie, że Irga ma tylko dwie przednie nogi? Nic bardziej mylnego, jak mawia jeden znany jutuber. Wije się toto, wierci, wygina, podryguje, kręci. Mam pięć palców, które przeznaczyłem na utrzymanie dwóch nóżek w szachu na moment wsunięcia szelek. Bez szans. Łatwiej byłoby węgorzowi obrożę założyć. Wiem, co mówię – próbowałem kiedyś. Taka impreza była.

Wpadłem na pomysł, żeby trochę zmęczyć Irgę. Pies zmęczony, nawet jeśli to suczka, to pies spokojny. W głowie pojawił mi się pierwszy, wredny plan – zapakować ją do kołowrotka dla chomika. Genialne, ale problematyczne, bo nie mam kołowrotka dla chomika. Rzucanie czegoś? Odpada. Zmęczyłbym się szybciej. Pozostałych niezrealizowanych pomysłów nie opiszę, bo są karalne i trochę mi wstyd. A sprawdziło się jedno – cierpliwość. Dodatkową atrakcją okazało się podziwianie wschodu słońca na wieczornym spacerze.

20180722_045356